Sólo se vive una vez
Aunque es más que probable que esta vez la palabra juvenil del año sea "boo" (y siento cierto orgullo por haber tenido un modesto papel en ello), seguro que has oído hablar de YOLO. YOLO fue un éxito adolescente hace unos cuatro años y significa "se vive una vez". Yo mismo no creo necesariamente que sólo se vive una vez, pero en mis viajes conozco a mucha gente que tiene esta actitud firmemente inculcada. Una de esas personas es Alan, un relajado profesor de yoga.
El profesor de yoga Alan y el hachís
Estaba relajado hasta el punto de que incluso se explayaba sobre cosas fundamentalmente importantes en el yoga, como mantener la mente sobria. Como a la mayoría de los visitantes de Rishikesh, le gustaba sentarse junto al Ganges, fumar hachís con sus alumnos y disfrutar de un momento de calma. Alan tiene su mantra favorito que le mantiene erguido y es: "¿Y qué?", que significa "¿Y qué?". "¿Y qué?" le acompaña a diario, se encuentre con lo que se encuentre. "¿Y qué?", como el hachís, le mantiene en un estado de distanciamiento de la realidad, aunque creo que un término más apropiado sería disociación consciente. A mí, el mantra de Alan me parecía demasiado nihilista, pero me inspiró para encontrar mi YOLO.
Pobreza, no YOLO
Reflexionando sobre esto, he llegado a la conclusión de que vivo mejor mi vida cuando no tengo ningún concepto inculcado sobre mi cabeza - particularmente aquellos que puedan relacionarse con el futuro. Mi interpretación de YOLO es vivir la vida COMO SI FUERA LA ÚLTIMA. Y, en contra de las apariencias, no es algo fácil de hacer, aunque sólo sea porque al observar la mente me he dado cuenta de que cae rápidamente en la rutina y tiene hábitos poco interesantes de sentarse en el pasado o mirar hacia el futuro. Es decir, en mi espectro de experiencias interiores había o pesar/tristeza por lo que había pasado o miedo a lo que estaba por venir. Un poco pobre este YOLO....
Mi YOLO
Me llevó a mi mantra YOLO una oferta para ir a otro curso de enseñanza en Goa. No entraba en mis planes: estaba empezando a asentarme poco a poco en Rishikesh: Tenía una oferta de trabajo y me estaba sintiendo bastante cómoda allí con nuevos amigos y un entonces desconocido. Aunque en el fondo sabía qué camino era más coherente conmigo, sentía ansiedad por equivocarme y por perder. Estos sentimientos me mantenían congelado e impotente antes de pasar a la acción. Y aquí es donde ocurrió el verdadero golpe: ¡de esta ansiedad surgió mi mantra! Y es "De todos modos, no pasa nada".
Los errores no existen
Empecé a afirmarme estas palabras, en silencio, en voz alta y en pensamientos. Con cada repetición, la mente se calmaba. Comprendía la ansiedad:
- Los errores no existen, pero sí las experiencias, que son lecciones;
- no podemos perder nada, porque nada ni nadie nos pertenece, como tampoco nosotros pertenecemos a nadie;
- lo que se supone que forma parte de nuestra experiencia seguirá estando aquí si tomamos decisiones en armonía con nosotros mismos.
Al darme cuenta de esto, concluí YOLO y volé a Goa, que resultó ser la acción más ordenada que podría haber tomado dadas las circunstancias. Pero ya escribiré sobre ello la próxima vez :).
Le invito a leer mi anterior entrada del diario:
POLSKI
YOLO, czyli o przeżywaniu każdego dnia jakby miał być tym ostatnim - i każdego życia jakby miało być jedynym
Sólo se vive una vez
Chociaż młodzieżowym słowem roku z dużym prawdopodobieństwem będzie tym razem "beka" (i z niejaką dumą czuję, że miałam w tym swój skromny udział), to na pewno słyszeliście o YOLO. YOLO było młodzieżowym hitem około cztery lata temu i oznacza "raz się żyje". Sama niekoniecznie wierzę w to, że żyjemy tylko raz, lecz w trakcie podróży poznaję wiele osób, które mają w sobie mocno zaszczepioną tę postawę. Jedną z takich osób był mega wyluzowany nauczyciel jogi, Alan.
Nauczyciel jogi Alan i haszysz
Wyluzowany do tego stopnia, że olewał nawet rzeczy fundamentalnie ważne w jodze, m.in. zachowanie trzeźwości umysłu. Podobnie do większości przyjezdnych do Rishikesh, lubił sobie usiąść nad Gangesem, zapalić haszysz ze swoimi uczniami i cieszyć się chwilą spowolnienia. Alan ma swoją ulubioną mantrę, która utrzymuje go w pionie i jest nią: "¿y qué?", czyli "co z tego?". "Co z tego?" towarzyszy mu na co dzień, niezależnie od tego, co go spotyka. "Co z tego?" podobnie jak hasz, utrzymuje go w stanie dystansu do rzeczywistości, choć myślę, że bardziej odpowiednim określeniem byłaby świadoma dysocjacja. Mnie mantra Alana wydała się być nieco zbyt nihilistyczna, lecz zainspirowała mnie do znalezienia mojego YOLO.
Bieda, a nie YOLO
Rozważając to, doszłam do wniosku, że najlepiej mi się żyje, gdy nie mam zaszczepionych żadnych koncepcji nad swoją głową - w szczególności tych, które dotyczyć mogą przyszłości. Moją interpretacją YOLO jest przeżywanie życia JAKBY BYŁO TYM OSTATNIM. I wbrew pozorom nie jest to łatwa sprawa choćby dlatego, że obserwując umysł zauważyłam, że szybko wpada w rutynę i ma nieciekawe nawyki, dotyczące siedzenia w przeszłości lub wybiegania w przyszłość. Czyli na moim spektrum wewnętrznych przeżyć znajdował się albo żal/smutek za tym, co minęło, albo strach przed tym, co miało dopiero nadejść. Trochę biedne to YOLO...
Moje YOLO
Na moją YOLO mantrę naprowadziła mnie propozycja wyjazdu na kolejny kurs nauczycielski na Goa. Nie było tego w moim planie - powoli zaczęłam się zadomawiać w Rishikesh: miałam propozycję pracy i w sumie to zrobiło mi się tam całkiem wygodnie z nowymi znajomymi i ówczesnym absztyfikantem. Chociaż głęboko wiedziałam, która droga jest bardziej spójna ze mną, czułam niepokój przed popełnieniem błędu i przed stratą. Te uczucia utrzymywały mnie w zamrożeniu i niemocy przed podjęciem działania. ¡I tutaj zdarzył się prawdziwy hit: z tego lęku wyłoniła się moja mantra! I jest nią "De todos modos, está bien", czyli "tak czy inaczej, jest w porządku".
Błędy nie istnieją
Zaczęłam sobie afirmować te słowa, po cichu, na głos i w myślach. Z każdym powtórzeniem umysł się uspokajał. Pojawiało się zrozumienie dotyczące niepokoju:
- błędy nie istnieją, są za to doświadczenia, które są lekcjami;
- nie możemy nic stracić, bo nic i nikt nie należy do nas, tak samo jak my nie należymy do nikogo;
- co ma być częścią naszego doświadczenia nadal tu będzie, jeżeli będziemy podejmowali decyzje w zgodzie ze sobą.
Mając tę świadomość doszłam do wniosku, że YOLO i lecę na Goa, co okazało się być najporządniejszym działaniem, jakie mogłam podjąć w tamtych okolicznościach. Ale o tym napiszę już kolejnym razem :).
Zapraszam Was do lektury mojego poprzedniego, pamiętnikowego posta: