I love, so I leave [ENG/PL]

There is a belief in our culture that the family is everything, that it is the first tribe and the last tribe. That the family is the alpha and the omega. The family is important, but not the most important. The family is first, but not last. The stream of life steers us away from the family towards our own destiny, which can be very different from what we expect. Sometimes it means saying goodbye to people we love and without whom we cannot imagine our lives continuing.

The family is the first, but not the last.

And yes, you can love someone and for various reasons decide that you are saying goodbye to that person. You can miss someone, think about someone every day and still enjoy not having that person in your life. 

I am aware of a certain paradox that flows from these statements. After all, if we love, we should put up with and agree to everything. And if we miss, we shouldn’t be happy about that person not being in our lives. 

But there is great wisdom in this paradox, and it is the wisdom of looking after your own boundaries and your own well-being.

Personally, I struggled for a long time with guilt after relationships ended – that, if I still loved someone, it meant that the decision to withdraw that person from my life was a bad decision. Or if I missed, then I questioned myself and my choices. And it took me a long time to understand that love is simply love. And longing is nothing more than a kind memory of someone’s presence.

Longing is the kindly memory of someone’s presence.

I remember when I split up with one of the very important people in my life. We could not come to an agreement, we were separated in our needs. One of the last things that happened between us was a moment, a moment of closeness, in which he came up to me, hugged me and said: “I love you, you know that?” and I remember saying then: “I know”. Because I knew. Whether he loved me or not was never in question. And even looking back on it after all these years, I don’t think he did anything for lack of love. Even though our needs were so different, I didn’t want to turn him into someone he wasn’t.

I think we do a great disservice to the concept of love when we reduce it to something about control and trying to change someone, and yet love is no such thing. We love people, we give it to them for free, and then we decide if that is the form we want to have in our lives or not.

Everything to deserve love

However, we do different things to earn love. One way is to try to carry burdens for others in order to feel needed and loved. To fill the emptiness in our heart, we fill it with hardships and have peace of mind for a while. Even when we don’t take on someone else’s problems consciously, by agreeing to be treated badly, we take on burdens that are not our own. For me, this is one of the sadder situations because we put ourselves in the position of having to earn love.

Alternatively, we put conditions on others: “if this person changes, I will love them”, but after all, this is not love. This is not the power of love, or what love does. It is a condition and an attempt to control, to fit someone into our vision of what/who that someone should be. I fondly refer to this as the ‘template for love’ that we create when reality is too hard to accept because we feel unloved.

In my work I meet people who have both. But my observation is that everyone, at some point in their lives, has to face their expectations of love, strip them down, take them apart and let go of the ones that serve no purpose. 

Some are pushed in this direction by their first tribe, others by lost love, betrayal, disillusionment with friendship, the welfare of children and sometimes the death of a loved one. These crises are a very important step in the maturation process. If we then take responsibility for our pain, for our wound, then we will certainly come out of the situation uplifted and more ready to meet life with an open heart.

By accepting the pain we will be ready to meet life with an open heart.

Opening and closing the heart

I once heard one of my teachers say that we must learn to recognise from whom to close and from whom to open our hearts. In my innocence (not to say naivety) I was hugely outraged by this statement. I was convinced that if I had an open heart, then everyone would surely want to open theirs. This was not and is not the case. And we cannot expect this from anyone.

And a good example here is some of my family, I love them even though I have no contact with them. I love them very much. But I have accepted that they would have to change to be in my life, and whether they change or not is something I have no control over. 

When we realise this, we cease to be the social expectations of ourselves, because it is not anyone’s responsibility to maintain contact with anyone, especially when there is abuse and violence. And these are the situations in which you should not so much “shut up” as protect your heart.

Exhausting love?

This conscious protection of the heart, i.e. directing love and attention to one’s emotional needs, helps to get out of the abuser-victim pattern. In this pattern we are sustained by a sense of hurt, which by the way is exhausting to the max. It is even more exhausting than loving someone who does not have the same feelings for us. 

By fighting for someone who doesn’t want to be in our lives, we go round in circles.

I used the example of unrequited feelings because we often then hold out hope that the other person will eventually change their mind – and that is a big energy drain. I have noticed that we often invest even more in a relationship, hoping that we will eventually be noticed as we need to be. This action is like riding a merry-go-round – we go round and round in circles never getting to the point.

This is what karmic cycles look like – we recreate one pattern, reliving the same emotions over and over again with other people. The script stays the same, only the actors are different.

In such a situation, it is worth realising that if someone is not ready for you, they are simply not ready. Most likely, he or she is not ready for himself or herself. Which means you will never know the best side of that person. And after all, you do deserve the best 🙂

Don’t let someone else’s lack of willingness take away your self-esteem. Find ways to give yourself what you want to receive from other people. Love is not war – in war we all lose, through love we grow. And catching yourself in the moments when you feel like you have nothing more to give and your heart is becoming increasingly empty, I want you to remember that you are too full of love to love yourself half-heartedly.

Do you like what you read?

Share!

POLSKI


Kocham, więc odchodzę

Jest w naszej kulturze przekonanie, że rodzina jest wszystkim, że to pierwsze plemię i ostatnie plemię. Że rodzina to alfa i omega. Rodzina jest ważna, ale nie najważniejsza. Rodzina jest pierwsza, ale nie ostatnia. Strumień życia kieruje nas od rodziny ku własnemu losowi, który może bardzo odbiegać od oczekiwań. Czasami oznacza to pożegnanie z osobami, które kochamy i bez których nie wyobrażamy sobie dalszego życia.

I tak, możesz kogoś kochać i z różnych powodów zdecydować, że się żegnasz z tą osobą. Możesz tęsknić za kimś, myśleć o kimś każdego dnia i nadal cieszyć się z tego, że nie ma tej osoby w Twoim życiu. 

Zdaję sobie sprawę z pewnego paradoksu, który płynie z tych stwierdzeń. Przecież jeśli kochamy, to powinniśmy znosić i zgadzać się na wszystko. A jeśli tęsknimy, to nie powinniśmy się cieszyć z tego, że tej osoby nie ma w naszym życiu. 

Lecz jest ogromna mądrość w tym paradoksie, a jest to mądrość dbania o własne granice i swoje dobro.

Osobiście długo zmagałam się z poczuciem winy po zakończonych relacjach – że, jeżeli kogoś nadal kocham, to znaczy, że decyzja o wycofaniu tej osoby z mojego życia była złą decyzją. Lub jeśli tęskniłam, wówczas kwestionowałam siebie i swoje wybory. I zajęło mi to dużo czasu, by zrozumieć, że miłość to po prostu miłość. A tęsknota jest niczym więcej, jak tylko życzliwym wspomnieniem czyjejś obecności.

Pamiętam, gdy rozstawałam się z jedną z bardzo ważnych osób w moim życiu. Nie mogliśmy dojść do porozumienia, rozmijaliśmy się w potrzebach. Jedną z ostatnich rzeczy, jaka wydarzyła się między nami, był moment, chwila bliskości, w której podszedł do mnie, przytulił mnie i powiedział: „kocham Cię, wiesz o tym?” i pamiętam, że powiedziałam wtedy: „wiem”. Bo wiedziałam. To, czy mnie kochał czy nie nigdy nie było kwestią dyskusyjną. I nawet patrząc na to po tylu latach, nie sądzę, by robił cokolwiek z braku miłości. Mimo, że nasze potrzeby tak bardzo się od siebie różniły, nie chciałam go zmieniać w kogoś, kim nie był.

Myślę, że robimy wielką krzywdę koncepcji miłości, gdy sprowadzamy ją do czegoś, co dotyczy kontroli i prób zmieniania kogoś, a przecież miłość nie jest czymś takim. Kochamy ludzi, dajemy im to za darmo, po czym decydujemy, czy to jest forma, którą chcemy mieć w naszych życiach, czy nie.

Wszystko, by zasłużyć na miłość

Jednak robimy różne rzeczy, by zasłużyć na miłość. Jedną z możliwości są próby dźwigania ciężarów za innych, by czuć się potrzebnymi i kochanymi. By wypełnić pustkę w sercu, wypełniamy ją trudami i na jakiś czas mamy spokój. Nawet gdy nie bierzemy na siebie czyichś problemów świadomie, zgadzając się na złe traktowanie, bierzemy na siebie nie swoje obciążenia. Dla mnie to jedna ze smutniejszych sytuacji, ponieważ ustawiamy się w pozycji osoby, która musi zasłużyć na miłość.

Alternatywnie, stawiamy warunki innym: „jak ten ktoś się zmieni, to go pokocham”, ale przecież to nie jest miłość. To nie jest moc miłości, ani to, co miłość robi. To jest warunek i próba kontroli, dopasowania kogoś do naszej wizji tego, jaką/jakim ten ktoś powinien być. Pieszczotliwie nazywam to „szablonikiem na miłość”, który tworzymy, gdy rzeczywistość jest zbyt trudna do przyjęcia, bo czujemy się niekochani.

W mojej pracy spotykam się z ludźmi, którzy mają i tak, i tak. Lecz z moich obserwacji wynika, że każdy w pewnym momencie swojego życia musi się zmierzyć ze swoimi oczekiwaniami wobec miłości, rozebrać się z nich, rozłożyć na części pierwsze i odpuścić te, które niczemu nie służą. 

Niektórych popycha w tym kierunku pierwsze plemię, innych utracona miłość, zdrada, rozczarowanie przyjaźnią, dobro dzieci, a czasem śmierć ukochanej osoby. Te kryzysowe sytuacje są bardzo ważnym krokiem w procesie dojrzewania. Jeśli weźmiemy wtedy odpowiedzialność za swój ból, za swoją ranę, wtedy na pewno wyjdziemy z tej sytuacji uniesieni i bardziej gotowi na spotykanie życia z otwartym sercem.

Otwieranie i zamykanie serca

Kiedyś usłyszałam od jednego z moich nauczycieli, że musimy nauczyć się rozpoznawać, przed kim zamykać, a przed kim otwierać serce. W mojej niewinności (żeby nie powiedzieć naiwności) ogromnie się oburzyłam tym stwierdzeniem. Byłam przekonana, że jak ja mam otwarte serce, to wszyscy na pewno będą chcieli otworzyć swoje. A tak nie było i nie jest. I nie możemy tego od nikogo oczekiwać.

I dobrym przykładem jest tutaj część mojej rodziny, kocham ich, mimo tego, że nie mam z nimi kontaktu. Kocham ich bardzo. Lecz zaakceptowałam fakt, że oni musieliby się zmienić, by móc być w moim życiu, a to czy oni się zmienią, czy nie, jest czymś, nad czym nie mam kontroli. 

Gdy zdajemy sobie z tego sprawę, przestajemy być społecznymi oczekiwaniami wobec nas samych, ponieważ nie jest niczyim obowiązkiem utrzymywanie kontaktu z kimkolwiek, w szczególności przy nadużyciach i przemocy. I to są sytuacje, w których należy nie tyle „zamykać”, co chronić swoje serce.

Wyczerpująca miłość?

To świadome ochranianie serca, czyli kierowanie miłości i uwagi na swoje potrzeby emocjonalne pomaga wyjść ze schematu oprawcy-ofiary. W tym schemacie podtrzymuje nas poczucie krzywdy, które swoją drogą jest na maksa wyczerpujące. To jest nawet bardziej wyczerpujące niż kochanie kogoś, kto nie żywi do nas tych samych uczuć. 

Użyłam przykładu nieodwzajemnionych uczuć, ponieważ często wtedy podtrzymujemy nadzieję, że druga osoba w końcu zmieni zdanie – a to jest duży ubytek energetyczny. Zauważyłam, że często inwestujemy w relację nawet więcej, licząc na to, że w końcu zostaniemy zauważeni tak, jak tego potrzebujemy. To działanie przypomina jazdę na karuzeli – kręcimy się w kółko nigdy nie docierając do sedna sprawy.

Tak wyglądają cykle karmiczne – odtwarzamy jeden wzorzec, wciąż i wciąż przeżywając te same emocje z innymi ludźmi. Scenariusz zostaje ten sam, tylko aktorzy są inni.

W takiej sytuacji warto zdać sobie sprawę z tego. że jeżeli ktoś nie jest gotowy na Ciebie, to po prostu nie jest gotowy. Najprawdopodobniej nie jest gotowy sam na siebie. Co oznacza, że nigdy nie poznasz najlepszej strony tego człowieka. A przecież zasługujesz na to, co najlepsze 🙂

Nie pozwalaj, by czyjś brak gotowości odbierał Ci poczucie własnej wartości. Znajdź sposób, by dać sobie to, co chcesz otrzymać od innych ludzi. Miłość to nie wojna – na wojnie wszyscy tracimy, dzięki miłości wzrastamy. I łapiąc się w momentach, gdy czujecie, że nie macie już nic więcej do zaoferowania, a Wasze serca stają się coraz bardziej puste, chcę byście pamiętali o tym, że jesteście zbyt pełni miłości, by kochać siebie połowicznie.

Podoba Ci się to, co czytasz?

Podziel się!

4 Responses

  1. Przeczytałam ten wpis z uwagą i dokładnie w momencie, kiedy zadałam sobie pytanie: dlaczego odchodzę kochając kogoś? W pełni zgadzam się ze wszystkim co tutaj przeczytałam. Kierujemy się w życiu schematami i tak bardzo pragniemy tej miłości, ze jesteśmy w stanie dźwigać cierpienie myląc go z miłością. Zawsze tak robiłam ale nigdy nie byłam w stanie uświadomić sobie motywów mojego działania…do czasu, kiedy pierwszy raz w życiu kochając kogoś zamknęłam za sobą drzwi. Od tego momentu zaczęłam bardzo wnikliwie obserwować każdą moją emocję.
    “W takiej sytuacji warto zdać sobie sprawę z tego. że jeżeli ktoś nie jest gotowy na Ciebie, to po prostu nie jest gotowy. Najprawdopodobniej nie jest gotowy sam na siebie. Co oznacza, że nigdy nie poznasz najlepszej strony tego człowieka. A przecież zasługujesz na to, co najlepsze 🙂” -ten fragment jest odpowiedzią na wszystko.
    Nie zmuszajmy ludzi, żeby chcieli zobaczyć coś czego nie są w stanie zobaczyć…być może nie chcą, nie są w stanie…nie dlatego, że są gorsi, źli itp…ale dlatego, że nie są dla Nas.
    Milosc to nie jest wojna.

    1. Hej Magda – dziękuję, że się podzieliłaś swoim doświadczeniem <3
      Tym bardziej, że moment, w którym jesteś jest bardzo bolesny. Przesyłam Ci dużo pozytywnej energii, żebyś miała przestrzeń na dalszą obserwację pojawiających się emocji. To mega ważne przy "zarządzaniu" stresem, przez który teraz przechodzisz.
      To, co obserwuję często w swojej praktyce terapeutycznej, to często ludzie przy rozstaniach uciekają od odpowiedzialności, albo demonizując partnera, albo próbując zrzucić na niego całą odpowiedzialność za rozstanie. Poza skrajnymi przypadkami przemocy, bardzo rzadko to jest case - prędzej tak, jak napisałaś - po prostu nie są dla nas. Z drugiej strony pojawia się kolejny temat - to, że decydujemy się odejść, nie oznacza, że musimy przestać kogoś kochać. Miłość to jest dar dla nas, a to, czy druga osoba ma przestrzeń to przyjąć to już jest inna kwestia.
      Pozdrawiam Cię serdecznie,
      Dafne

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Hey, it's Paula!

Welcome to my blog! Here you will find stories from my spontaneous and often crazy travels, in fact you never know where I will end up.

In addition, I work with consciousness through yoga, among other things, which I also teach.

MORE